Ich pojawienie się budziło strach w całej Europie – Lisowczycy

Każdy z nas słyszał o zwycięstwach polskiej husarii – formacji konnej, która budziła podziw w całej Europie, nie tylko chrześcijańskiej. Jej zwycięstwa między innymi pod: Orszą, Byczyną, Kircholmem, Kłuszynem, Chocimiem i wreszcie pod Wiedniem w 1683 roku stanowią najpiękniejszą kartę historii Polski. Mimo to w niemal całej Europie, głównie w Szwecji, Austrii, Rosji czy Turcji prawdziwy respekt, strach i panikę wzbudzała nie  husaria lecz oddziały lekkiej jazdy polskiej zwane Lisowczykami. Nazywano ich „diabłami” i „krwawymi psami”, matki w Czechach straszyły nimi dzieci, podejrzewano ich o kontakty z samym Lucyferem, dzięki któremu mieli zawdzięczać swe sukcesy militarne. Swoimi działaniami zasłużyli na miano okrutnych, strasznych jeźdźców, którzy siali śmierć i zniszczenie. Ich umiejętności, szybkość, sprawność, bezkompromisowość i przede wszystkim poświęcenie w boju zasługuje dzisiaj na porównanie ich do współczesnych jednostek specjalnych. Porównanie to jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Lisowczycy niemal jak widmo zjawiali się i znikali, byli wszędzie i nigdzie, zostawiając po sobie ruiny i zgliszcza. Nasuwa się tutaj również proste pytanie: dlaczego Rzeczpospolita mając husarię i lisowczyków – najlepszą jazdę w Europie, w XVII wieku chyliła się ku upadkowi? Odpowiedź jest tak samo prosta jak pytanie – brak pieniędzy!!!

To właśnie brak pieniędzy był początkiem utworzenia jednej z najlepszych, a zarazem najbardziej bestialskiej formacji wojskowej w Rzeczypospolitej. W początkach XVII wieku, a  dokładnie w 1604 roku wojska polskie odnosiły sukcesy w Inflantach. Kiedy jednak przyszło żołnierzom zapłacić za służbę dla kraju pojawiły się problemy. Szlachta nie chcąca łożyć podatków na utrzymanie armii, stale pusty skarbiec królewski – były to powszednie problemy ówczesnej Polski. Żołnierze przelewający krew za ojczyznę, kiedy nie otrzymywali żołdu zaczęli tworzyć tzw. „kupy swawolne”. Nieopłaceni, oszukani, żądni zemsty żołnierze stanowili wówczas największe zagrożenie dla kraju. Nie mogąc wymusić zapłaty za walkę, sami ją odbierali, grabiąc, plądrując, a przy okazji gwałcąc i mordując rodaków w kraju. Właśnie z takiej „kupy swawolnej” powstała jedna z najbardziej znanych formacji lekkiej jazdy – lisowczycy.

Nazwa wywodzi się od nazwiska pułkownika Aleksandra Lisowskiego. To jego osoba skupiła początkowo około dwustu żołnierzy, którzy wobec braku żołdu, głodu i cierpień wzięli sprawy w swoje ręce. Skonfederowani wyruszyli do Kurlandii, gdzie gwałtem, morderstwami i grabieżą odbierali to, czego nie otrzymali od swych dowódców. O całej sytuacji dość szybko dowiedział się hetman Jan Karol Chodkiewicz, jeden z najlepszych wodzów, zwycięzca spod Kircholmu i Chocimia. Postanowił nie tylko schwytać swawolnika, jakim uznano Lisowskiego, ale ukrócić działalność jego oddziału. Nie było to jednak takie proste. Hetmanowi udało się jedynie sprawić, że sejm ogłosił buntownika infamisem – czyli człowiekiem wyjętym spod prawa, którego każdy szlachcic mógł zabić bezkarnie. Jak wiadomo wyroki wydawane w ówczesnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie robiły na nikim wrażenia i nikt nie robił sobie nic z ich postanowień. Także w tym wypadku skończyło się tylko na wyroku. Nikomu nie przyszło na myśl, aby zgładzić Lisowskiego. Ten zaś biorąc przykład z Kozaków, utworzył lekkozbrojną jazdę, szybką i na tyle sprawną, że mogła w krótkim terminie pokonać duże odległości.

Twórca lisowczyków brał udział między innymi w: rokoszu Zebrzydowskiego, grabił ziemie litewskie i kurlandzkie, brał udział w „Dymitriadzie”, czym zyskał sobie wdzięczność rzekomego carewicza, który mianował go wojewodą. Sytuacja dla Lisowskiego odmieniła się dopiero, kiedy do wojny o tron carów włączył się król polski Zygmunt III Waza. Buntownik dość szybko zmienił front, dzięki czemu zdjęto z niego wyrok infamii. Biorąc udział w wojnie o tron dla Władysława Wazy zyskał sobie popularność. Niestety nie wykorzystana szansa, jaką była możliwość osadzenia Wazów na moskiewskim tronie, przyczyniły się do kolejnych grabieży w Polsce. Brak środków na opłacenie walczących żołnierzy szybko zaowocował powstaniem kolejnych grup, które bez jakichkolwiek skrupułów niszczyły ojczyznę, grabiąc, paląc i mordując. Sytuacja zmieniła się dzięki Chodkiewiczowi. Niedawny wróg Lisowskiego, tym razem wykorzystał go do stworzenia specjalnych oddziałów, które miały zapuszczać się w głąb ziem rosyjskich, nękając wroga. Co ciekawe Jan Karol Chodkiewicz sprytnie rozwiązał sprawę ich żołdu, który w żaden sposób nie miał obciążać polskiego skarbca. Hetman zezwolił bowiem swym podwładnym zatrzymywać łupy wojenne, co nie tylko zachęcało do prowadzenia skutecznych działań wojennych na terytorium wroga, ale zachęcało innych do wstępowania do oddziałów Lisowskiego. Pod komendą Aleksandra Lisowskiego znalazło się wkrótce blisko tysiąc ludzi, wywodzących się z: Polski, Litwy, Kozaczyzny, Niemiec, Czech, Śląska, a nawet Tatarów, którzy byli wzorem dla polskiej formacji. Dość szybko oddziały Lisowskiego dowiodły swej skuteczności. Szybkość, łatwość zwiadu, sabotażu, dobór broni (wyposażeni byli w: spisę, szablę, rusznicę bądź łuk z sajdakiem) oraz wykorzystywanie szybkich, lekkich, ale i wytrzymałych koni zawdzięczał im sukces w każdej prowadzonej operacji. W ciągu doby lisowczycy mogli nawet przemierzyć do 150 km, co pozwalało im skutecznie atakować wroga, a przy tym zdobywać cenne łupy.

Ich szlaki znaczyły ruiny i zgliszcza miast, rabunki, gwałty, mordy i setki trupów. Lisowczycy nie znali litości. Mordowali swoich informatorów, potrafili nawet zabić swych rannych towarzyszy, aby nie opóźniali pochodu. Takie działania dość szybko spowodowały, że przylgnęły do nich najokrutniejsze określenia. Lisowczycy budzili popłoch, strach, przerażanie, a mieszkańcy wsi i miast dowiadując się o nadchodzących oddziałach lisowczyków, porzucali swój dobytek, ratując swe życie, bowiem zdawali sobie sprawę, że polskie oddziały sieją śmierć i zniszczenie. Takie działania skutkowały jednak z drugiej strony wspaniałymi zwycięstwami nad wojskami rosyjskimi, które były bezradne wobec polskiej jazdy.

Sytuacja dla lisowczyków diametralnie zmieniła się w 1616 roku. Wydawało się wówczas, że jest to ich kres, kiedy to zmarł ich przywódca Aleksander Lisowski. Przetrwały one jednak dzięki poparciu hetmana Jana Karola Chodkiewicza, który dążył do podporządkowania ich sobie. Lisowczycy nie dopuszczali jednak myśli, aby dowodził nimi ktoś z zewnątrz i obrali za swego dowódcę zastępcę Lisowskiego – pułkownika Czaplińskiego. Ten równie sprawny dowódca dość szybko zyskał sobie ich aprobatę, nie tylko dzięki swym zdolnościom dowódczym, ale łupom, jakie zdobywali. Pod jego komendą lisowczycy wyruszyli w głąb Rosji, zajmując Mieszczersk, Kozielsk, docierając aż do Astrachania, Kazania i na północy do wybrzeży Oceanu Lodowatego. Po śmierci pułkownika Czaplińskiego w 1618 roku, dowództwo przejął Walenty Rogawski, który nadal z powodzeniem prowadził działania wojenne na terytorium wroga. Wraz z zakończeniem wojny polsko-rosyjskiej i rozejmie w Dywilinie w 1619 roku lisowczycy powrócili w granice Rzeczypospolitej. Mimo, że za udział w wojnie otrzymali żołd, po powrocie do kraju nie zrezygnowali ze swych działań. Nadal palili, rabowali, gwałcili i bezkarnie mordowali. Nauczeni bezkarności nie obawiali się nikogo, siejąc strach i zniszczenie w ojczyźnie. Działania te spowodowały w końcu reakcję króla Zygmunta III Wazy, który podjął decyzję o ich rozwiązaniu. Jednak po raz kolejny los sprzyjał lisowczykom, którzy już wkrótce mieli się zapisać w dziejach Europy, biorąc udział w pierwszej odsieczy wiedeńskiej w 1619 roku.

Geneza tego wydarzenia bierze swój początek od konfliktu zbrojnego, który w Europie przeszedł do historii jako wojna trzydziestoletnia. Jej początek miał miejsce w Pradze w 1618 roku. Przyczyną wojny było niedotrzymanie przez cesarza Macieja swobód religijnych, zagwarantowanych listem majestatycznym przez Rudolfa II w 1609 roku. W tej sprawie doszło wówczas do spotkania na zamku w Hradczanach przedstawicieli czeskich protestantów i wysłanników katolickiego cesarza Macieja. W wyniku kłótni, Czesi wyrzucili przez okno dwóch cesarskich namiestników – Borzitę z Martinic i Wilhelma Slavatę oraz ich sekretarza Fabriciusa. Mimo upadku, żaden z nich nie zginął, jednak tzw. defenestracja praska stała się początkiem jednej z najdłuższych wojen w historii Europy. Konflikt bardzo szybko przerósł się w ogólnoeuropejską wojnę, w której naprzeciwko siebie stanęły państwa Obozu Katolickiego i Unii Protestanckiej. Rzeczpospolita Obojga Narodów mimo, że formalnie nie wzięła udziału w tym konflikcie, tak naprawdę przyczyniła się do uratowania katolickiej Austrii. Przyczyną takiego stanu rzeczy była nie tylko obawa polskiego króla, że szlachta na sejmie nie zgodzi się na podatki i udział w wojnie, w której Polska nie miałaby żadnych korzyści, ale także groźba wojny konfliktu na północy ze Szwecją, na wschodzie z Rosją oraz na południu z Imperium Osmańskim. Z drugiej strony porażka katolickiej Austrii i zwycięstwo protestanckich Czech spowodowałoby powstanie na południowej granicy nowego silnego państwa, które w razie przymierza ze Szwecją stanowiłoby poważne zagrożenie dla Rzeczypospolitej. Sytuacja dla Austrii i pośrednio dla naszego kraju zaczęła się komplikować po wybuchu powstania na Węgrzech. Tam ambitny książę Siedmiogrodu, Gabor Bethlen rozpoczął zwycięski marsza w stronę Górnych Węgier, zdobywając Bratysławę i węgierskie insygnia koronne. Zwycięstwa 42 tysięcznej armii Bethlena zachęciły ją do zajęcia Wiednia, który został wkrótce oblężony.

Dwór cesarski był bezradny wobec potęgi księcia Siedmiogrodu, tym bardziej, że stolicy broniło zaledwie 2 tysiące żołnierzy cesarskich. Dyplomacja cesarska nieustannie błagała polskiego króla o pomoc. Ostateczną decyzję Zygmunt III Waza podjął jednak wówczas, kiedy polscy szpiedzy na dworze w Stambule donieśli, że Turcja planuje sojusz z Bethlenem, który będzie śmiertelnym zagrożeniem dla Rzeczypospolitej. Brak zgody sejmu nie pozwolił polskiemu królowi na wysłanie regularnego wojska. Z własnej szkatuły Zygmunt III zdecydował się posłać do Siedmiogrodu najbardziej znienawidzone w Europie oddziały – lisowczyków.

W październiku 1619 roku około 10 tysięcy lisowczyków pod wodzą Walentego Rogawskiego wyruszyło z Ukrainy. 23 listopada polskie oddziały natknęły się na węgierskie siły Jerzego Rakoczego pod Humiennem. Tam po raz kolejny objawił się dowód geniuszu wojskowego i taktycznego polskich wojsk. Nasze wojska wykorzystując – mimo zamknięcia drogi ucieczki przez wojska węgierskie – tabory, rozbiły wojska węgierskie. Dowódcy wzorując się na taktyce Tatarów, zasymulowali ucieczkę, wciągając w ten sposób w pułapkę oddziały wroga. Te rzucając się na tabory nie zdołały zareagować na zawracające wojska lisowczyków, które gwałtowną szarżą rozbiły oddziały Rakoczego. Na placu boju zginęło około 5 tysięcy Węgrów, lisowczycy zdobyli aż 17 wojennych chorągwi, sam Rakoczy ratując się ucieczką, zbiegł do twierdzy Makowiec, do której wkrótce dotarli Polacy, siejąc po drodze śmierć i zniszczenie. Brak odpowiedniego uzbrojenia uniemożliwił oblężenie twierdzy. Lisowczycy licząc na kolejne łupy wyruszyli w stronę Koszyc, gdzie spalili i splądrowali przedmieścia miasta. Mimo planów króla Zygmunta III Wazy, aby lisowczycy połączyli się z armią cesarską, zdecydowano się na powrót w granice Rzeczypospolitej. Informacja ta jednak zbyt późno dotarła do Gabora Bethlena, który na wieść o tym, co się dzieje na Węgrzech i klęskach jego rodaków w walkach z lisowczykami, zdecydował się odstąpić od oblężenia Wiednia i cofnął się do Bratysławy. Jak pisze Iwona Kienzler w książce „Mroczne karty historii Polski”:

„Historycy, oceniając wydarzenia, zgodnie twierdzą, że gdyby nie pogrom, jaki lisowczycy zgotowali Węgrom pod Humiennem, wojna trzydziestoletnia zakończyłaby się zapewne już w 1619 roku, kładąc kres potędze habsburskiej, a losy Europy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej”.

Bez wątpienia dywersja lisowczyków na Węgrzech przyczyniła się do pierwszej zwycięskiej odsieczy wiedeńskiej. Dokonały tego najbardziej skuteczne, mobilne i waleczne, a zarazem najbrutalniejsze, siejące śmierć i zniszczenie wojska lisowczyków. Ich taktyka, przebiegłość, świetne rozpoznanie terenu, doświadczenie wojenne zostało w pełni pod Humiennem wykorzystane. Klęska Węgrów na swoim terenie, zmuszająca Bethlena do odejścia z Wiednia, miała również prawdopodobnie także inne historyczne znaczenie. Dla księcia Siedmiogrodu ta klęska oznaczała zaprzepaszczenia planów oswobodzenia i zjednoczenie całych Węgier pod swoim berłem i koronowanie się na króla. W przypadku pokonania Austrii, najprawdopodobniej Gabor Bethlen zwróciłby się przeciwko swemu sojusznikowi – Turcji. Jako król Węgier w potencjalnym sojuszu z Rzeczpospolitą oraz mając za sobą ludy bałkańskie, uderzenie na Turcję mogło przynieść upragnione zwycięstwo i odrzucenie Osmanów i islamu z Europy. Mimo, że powyższy opis wypadków jest tylko hipotezą, w razie powodzenia mógłby zmienić dzieje Europy na następne kilka wieków, nie mówiąc już o upadku potężnego rodu Habsburgów i  wielkiej Austrii.

Jak to bywa jednak w naszej historii wspaniałe zwycięstwo wojsk polskich po raz kolejny nie zostało wykorzystane, ani dyplomatycznie, ani wojskowo. Zygmunt III liczący, że dzięki pomocy będzie miał szansę odzyskania dla Polski Śląska, zawiódł się całkowicie w swych nadziejach. Ponadto już wkrótce wybuchła wojna polsko-turecka, do czego pośrednio przyczyniły się działania lisowczyków w Siedmiogrodzie. To podczas konfliktu w latach 1620-1621 zginął pod Cecorą Stanisław Żółkiewski, zaś w trakcie obrony Chocimia zmarł Jan Karol Chodkiewicz. Mimo zawarcia korzystnego dla Polski pokoju, nasz kraj po raz kolejny wyszedł z tego konfliktu osłabiony, a niedawne zwycięstwo pod Humiennem odeszło w zapomnienie, zaś w całym kraju pamiętano o przerażającej klęsce pod Cecorą.

Z kolei lisowczycy po zakończeniu zwycięskiej kampanii na Węgrzech, powrócili do ojczyzny. Po raz kolejny jednak nie otrzymali obiecanego żołdu, co było chyba jedną z największych ówczesnych bolączek Rzeczypospolitej. Bez skrupułów oddziały lisowczyków zaczęły grabić i plądrować własne wsie i miasta, zarówno te należące do dóbr królewskich, duchownych czy kościelnych. Próbował temu zaradzić ich dowódca – Rogowski, ale dość szybko został obalony przez swoich kompanów, którzy oddali dowództwo Wojciechowi Kleczkowskiemu. Taka decyzja jednak nie sprzyjała lisowczykom. Wiadomości o ich grabieżach, gwałtach i morderstwach szybko rozeszły się po kraju, a oburzona szlachta domagała się od króla stanowczej reakcji oraz zaprzestania ingerencji w wewnętrzne sprawy Węgier i Czech. Zygmunt III Waza nie chcąc z jednej strony likwidować oddziałów lisowczyków, zaś z drugiej nie sprzeciwiać się woli szlachty, podjął decyzję o wysłaniu wojsk Kleczkowskiego za granicę, aby nadal wspomagały wojska habsburskie. Lisowczycy przeszli więc na służbę biskupa wrocławskiego, z którego rozkazu trzykrotnie napadali na Śląsk. Nie obyło się również bez udziału lisowczyków w bitwie pod Białą Górą. 4 tysiące żołnierzy pod wodzą Wojciecha Kleczkowskiego walcząc po stronie Habsburgów wzięło udział w jednej z najważniejszych bitew XVII wieku, w której Czesi stracili jakiekolwiek nadzieje na uzyskanie niezależności.

Oddziały lisowczyków pojawiły się także we wspomnianej wojnie polsko-tureckiej, biorąc udział między innymi w bitwie pod Chocimiem. Mimo zaangażowania i pochwał jakie zdobyli żołnierze Kleczkowskiego, dość szybko cała Rzeczpospolita znowu domagała się ich rozwiązania. Szlachta nie chciała nadal patrzeć na ich bezkarność, ale również na to, że w szeregach lisowczyków nie brakowało mieszczan i chłopów. Tym razem lisowczykom nie zdołał już pomóc nawet król. W 1624 roku rozwiązano ich chorągwie, a samych lisowczyków obłożono infamią. Wielu z nich obawiając się powrotu do kraju, wstępowało w szeregi obcych armii, walcząc na wszystkich frontach Europy. Nie ma się jednak co dziwić ich postępowaniu, bowiem w Rzeczpospolitej rozpoczęto na nich polowanie. Wielu z nich poniosło śmierć, samo podejrzenie wystarczyło, aby podzielić ich los. Każdy, kto przyznawał się, że był w przeszłości związany z lisowczykami, zamykał sobie drogę do kariery wojskowej. Jedynie co pozostało po nich to: stosowana przez nich taktyka, którą w pełni wykorzystał Stefan Czarniecki w czasie „szwedzkiego potopu” oraz pamięć o ich grabieżach, morderstwach, gwałtach i rabunkach. Jeszcze przez kolejne dziesięciolecia opowiadano przerażające historie o lisowczykach, jeźdźcach pojawiających się niczym widma, którzy siali śmierć i zniszczenie, bez względu na to gdzie się znaleźli.

Mimo krótkiej historii lisowczyków, ich dzieje są do dziś owiane tajemnicą oraz przedmiotem dociekań licznych historyków. Gdyby nie ich brutalność, grabieże, gwałty oraz morderstwa mogliby stanowić podstawową siłę polskiej armii. Szybcy, waleczni, doskonale znający fechtunek, taktykę oraz niezwykle przebiegli i zorganizowani budzili z jednej strony podziw, zaś z drugiej strach. Zaledwie przez dwadzieścia lat ich istnienia dali się poznać ze wszystkich stron. Ich sukcesy na polach walki w Inflantach, „dymitriadzie”, początkach wojny trzydziestoletniej oraz w wojnie polsko-tureckiej zyskały ich rozgłos w całej Polsce oraz za granicą. Niestety wielokrotnie nieopłaceni, wystawieni na próbę zaczęli szukać zapłaty rabując i plądrując polskie wsie i miasta. To w końcu doprowadziło do ich zguby, jednak pośrednio winna była za to szlachta, która niechętnie łożyła sumy na wojsko. A był to jej największy błąd. Posiadanie tak sprawnej i nielicznej armii konnej, wysoko wyspecjalizowanej, którą śmiało można nazwać „pierwszymi siłami specjalnymi Rzeczypospolitej”, dla tak rozległego kraju jak Polska w XVII wieku byłoby zbawieniem. Szybko przemieszczające się i doskonale zorganizowane oddziały lisowczyków mogły w krótkim czasie, dzięki zastosowaniu wojny podjazdowej, „kąsać” wroga napadami, uniemożliwiając mu rozwinięcie skrzydeł. Niestety ówczesna polska szlachta nie widziała potrzeby stworzenia regularnych oddziałów, które mogłyby chronić rubieże Rzeczypospolitej. Wielokrotnie to zaniedbanie wykorzystywali nasi wrogowie, głównie Tatarzy i Turcy, atakując południową granicę Polski. Z biegiem lat Rzeczpospolita borykająca się z wieloma problemami takimi jak: chaos, liberum veto, walki magnaterii ze szlachtą i przede wszystkim brak regularnych sił zbrojnych zaczęła chylić się ku upadkowi. Zlikwidowanie oddziałów lisowczyków, husaria odchodząca w zapomnienie pod koniec XVII wieku, brak reform wojskowych wobec rosnących liczebnie armii Prus, Austrii, Rosji i Szwecji bardzo szybko zemściło się na naszej ojczyźnie. Potop szwedzki, wielka wojna północna, uzależnienie się od Rosji powodowało popadanie naszego kraju w ruinę. A wystarczyło uchwalenie podatków na utrzymanie stałej armii, opłacanej stałym żołdem, reformowanej, dotrzymującej liczebnością armiom państw zachodnich, a losy naszego kraju potoczyłyby się zupełnie inaczej. Polska armia stanowiła jeszcze w XVII wieku postrach naszych wrogów. Co więc się stało, że nasz kraj niecałe sto lat po wiktorii wiedeńskiej zaczął znikać z mapy Europy? Jedną z przyczyn niewątpliwie był brak regularnej armii, czego jednak jeszcze w XVII wieku nie rozumiano. Kiedy nasi sąsiedzi zaczęli się zbroić, reformować i podnosić stan liczebny armii na przełomie XVII i XVIII wieku, dla nas było już za późno. Jakie były tego efekty każdy z nas doskonale wie!

Artykuł przygotowany w oparciu o następujące opracowania:

Bazylow Ludwik , Siedmiogród a Polska, Warszawa 1967;

Felczak Wacław, Historia Węgier, wyd. 2, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk – Łódź 1983;

Jasienica Paweł, Rzeczpospolita Obojga Narodów – Dzieje agonii, Warszawa 1998;

Kienzler Iwona, Mroczne karty historii Polski, Warszawa 2013;

Leśniewski Sławomir, Jan Zamoyski. Hetman i Polityk, Warszawa 2008;

Markiewicz Mariusz, Historia Polski 1492-1795, wyd. 2, Kraków 2002;

Wójcik Zbigniew, Historia Powszechna, Wiek XVI-XVII, wyd. 10, Warszawa 2002;

Podhorodecki Leszek, Jan Karol Chodkiewicz 1560-1621, Warszawa 1982;

Reychman Jan, Historia Turcji, Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk 1979;

Wereszycki Henryk, Historia Austrii, Warszawa 1972;

Wisner Henryk, Zygmunt III Waza, Ossolineum 2006;

Wójcik Zbigniew, Historia Powszechna, Wiek XVI-XVII, wyd. 10, Warszawa 2002.

Fot. źródło Wikimedia/Muzeum Narodowe w Warszawie